Wędrówki po gryfie 0
Wędrówki po gryfie
"Wędrówki po gryfie"
Jestem skrzypaczką, gram nową muzykę. Od wielu lat wykonuję swój zawód z wielką miłością i pasją. Pomimo to mam wrażenie, że DZIEDZINA, którą się zajmuję, i sytuacja artystów wykonujących muzykę współczesną są wciąż niewystarczająco dobrze opisane. Zacznę więc od początku: DLACZEGO muzyka współczesna?
Anna Kwiatkowska
W średniej szkole muzycznej edukacja kończyła się na zagadnieniach z początku XX wieku, nieśmiało tylko zahaczała o Lutosławskiego i Pendereckiego. Nie mieściło mi się w głowie, że kompozytorzy mogli tak nagle przestać pisać muzykę lub drastycznie spadła ich liczba. Tych kilka utworów, dość pobieżnie wysłuchanych na zajęciach z historii muzyki, to przecież nie mogło być wszystko. Zaczęłam przeczuwać istnienie ciągu dalszego, muzycznego tu i teraz. Studia w akademii muzycznej tylko podgrzały moją ciekawość, ale – poza małymi wyjątkami – na większość pytań nie udzieliły mi odpowiedzi. Postanowiłam drążyć temat na własną rękę. Moim poszukiwaniom towarzyszyły ironiczne komentarze profesorów czy kolegów: „Muzyka współczesna? Podziwiam”, „z klasycznymi rzeczami słabiej, to gra takie”, „od tego dźwięk się psuje, ręka i instrument”, „a coś innego umiesz?”. Zamiast zniechęcić, uwagi te dopingowały mnie tylko do nauki i ćwiczenia. Poznawałam coraz więcej współczesnej literatury i w efekcie podjęłam decyzję, że muzyka wieków XX i XXI stanie się moją drogą i domem.
Żeby się dalej rozwijać, uczestniczyłam w akademii Impuls w Grazu i Wakacyjnych Kursach Muzyki Nowej w Darmstadcie. Mąż i przyjaciele pomagali mi w wyborze utworów i ich poznawaniu. Spędzałam setki godzin przy instrumencie, a drugie tyle ze słuchawkami na uszach, słuchając, zachwycając się i oburzając. Chłonąc. Nowe techniki wykonawcze, nowe barwy, nowe światy. Performans, muzyka z elektroniką i wideo. Notacje, mikrotony, subtony. Rytmy, podziały i struktury rytmiczne, od których dosłownie gotował się mój mózg. Czułam się pogubiona i momentami zniechęcona, gdy w niektórych utworach moje rzetelne klasyczne przygotowanie nie mogło sprostać Himalajom trudności.
Byłam sama z moimi wątpliwościami i pytaniami, bo nikt w Polsce nie był w stanie mi pomóc. Ale wystarczyło pójść na dobry koncert z nowszym repertuarem, posłuchać świetnego nagrania, a motywacja i zachwyt wracały.
Kiedy przyglądam się temu okresowi z perspektywy czasu, myślę o sobie z dumą i odrobiną żalu. Droga, którą wybrałam na samym początku, kierowana ambicjami, entuzjazmem i sercem, była bardzo trudna. Rzucałam się na najbardziej skomplikowane utwory, nie mając wystarczających kompetencji i żadnego wsparcia przy rozgryzaniu wykonawczych zawiłości. Haas? Ferneyhough? Nono? Grałam wszystko, rozbierając każdy takt na kawałki, łamiąc głowę i ręce. Trwało to niezwykle długo, ale było świetną szkołą, bo nauczyło mnie cierpliwości, dokładności i pokory.
Dwa momenty przełomowe dodały mi skrzydeł i pewności, że obrałam słuszny kierunek. Pierwszy nastąpił ponad dziesięć lat temu w Darmstadcie, gdzie trafiłam pod czułą i fachową opiekę Melise Mellinger, skrzypaczki znakomitego ensemble recherche – jednego z najlepszych zespołów zajmujących się wykonawstwem nowej muzyki. Celowo użyłam słów „czułość” i „opieka”, bo tego doświadczałam na spotkaniach z Melise. Znalazłam tam coś, czego nigdy wcześniej nie zaznałam. Oprócz wiedzy, odpowiedzi na wszelkie skrzypcowe pytania i wątpliwości, pojawiły się partnerstwo, szacunek, uważność. A także akceptacja dla mnie, mojej wrażliwości, moich wyborów, prób i błędów. Rok później zostałam zaproszona do udziału w koncercie z Musikfabrik. Było to spełnienie moich marzeń, bo zawsze podziwiałam ten zespół i kiedy tylko mogłam, jeździłam na ich występy. Pojechałam do Kolonii z bijącym sercem. Nauczyłam się swojej partii na pamięć, żeby tylko nie zawieść, nie pomylić się, nie skompromitować. Poszłam na próbę do siedziby zespołu na uginających się nogach, przygotowana na najstraszniejsze scenariusze. Z nerwów pomyliłam się prawie na samym początku utworu. I co? No właśnie nic. Nikt nie zwrócił mi uwagi. Nikt na mnie nie popatrzył potępiającym wzrokiem. Nikt nie mlasnął zirytowany. Tylko pierwsza skrzypaczka powiedziała do dyrygenta: „Anna ma tam trudne miejsce do wyliczenia, spróbuj to może lepiej pokazać, żeby się nie denerwowała i zagrała pewniej. Potem to samo jest w mojej partii, więc mnie to też pomoże”. Zagrałam z nimi świetny koncert na Musikfest w Berlinie z Hymnen Stockhausena, pod dyrekcją Petera Eötvösa, a później regularnie latałam do Kolonii przez dwa lata. To było coś absolutnie wyjątkowego – miałam możliwość grać pod znakomitymi dyrygentami i z najlepszymi muzykami. I znowu byłam otoczona spokojem, szacunkiem, partnerstwem i uważnością. Czymś, czego mi w tamtym czasie bardzo brakowało w moim codziennym życiu muzycznym w Polsce.
Odnalazłam to dopiero w kameralistyce. Gram teraz z osobami, z którymi czuję się bezpiecznie i komfortowo; prawdziwymi pasjonatami, którzy niczego się nie boją i wykonują ze mną coraz to bardziej wymagające i niesamowite utwory. Możemy na sobie polegać, kiedy trzeba na przykład śpiewać zapisaną melodię lub krzyczeć przy jednoczesnym graniu na instrumencie karkołomnych przebiegów, albo gdy okazuje się, że do wykonania tria Enno Poppego każdy z nas, wykonawców potrzebuje około 200 godzin indywidualnego ćwiczenia, zanim spotkamy się razem na próbach, żeby wspólnie ćwiczyć kolejne kilkadziesiąt. Mam okazję poznawać kompozytorów utworów, które wykonuję, co samo w sobie jest niezwykle inspirujące. Te spotkania z bliskimi artystami są dla mnie prawdziwym skarbem. Wykonuję coraz to nowe utwory, niektóre z nich po raz pierwszy, więc nie ma tu miejsca na rutynę. Nauczyłam się nie oceniać i nie wydawać pochopnych sądów.
Każdy utwór to inna opowieść, inny język, inne emocje. Moje skrzypce to za każdym razem inny instrument, tak jak i ja po każdym wykonaniu jestem inna, pozostając wciąż sobą.
Obserwuję zmiany w naszym współczesno-muzycznym świecie. Powstają nowe zespoły, nie brakuje świeżych pomysłów, zacieśnia się współpraca między muzykami. Grając w rozmaitych składach, poznaję świetnych, mądrych ludzi, którzy jeżdżą na kursy, słuchają, interesują się i angażują w wykonawstwo. Odczuwalny jest duch wspólnoty i współpracy, bez rywalizacji i zawiści. To niezwykle budujące i podnoszące na duchu. I dające nadzieję na przyszłość nowej muzyki. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, jak wiele pozostaje w Polsce nierozwiązanych kwestii prawnych, formalnych, jak bardzo brakuje zabezpieczenia socjalnego dla niezależnych artystów. Wciąż nie doczekaliśmy się etatowego zespołu nowej muzyki ani miejsca przeznaczonego wyłącznie do jej ćwiczenia i wykonywania. Mamy kilka zespołów, które zrzeszają fantastycznych muzyków. Działają od dotacji do dotacji, pchane entuzjazmem i ogromnym wysiłkiem. Jak bardzo trzeba się nagłowić, nachodzić i namęczyć, żeby zdobyć środki na swoją działalność, wie ten, kto co roku składa wnioski. A przecież do tego trzeba jeszcze ćwiczyć i pracować!
Kiedy rozmawiam z koleżankami i kolegami wykonującymi nową muzykę, działającymi w zespołach i indywidualnie, mam wrażenie, że to najbardziej zadaniowa i wszechstronna grupa zawodowa, niestrudzenie poszukująca nie tylko kolejnych utworów i inspiracji, lecz także funduszy i miejsc do realizacji swoich pomysłów. Grupa zmagająca się z brakiem stabilności, pozostawiona sama sobie. Grupa siłaczek i siłaczy. Gdyby dać im narzędzia, zbudowaliby sami salę koncertową, zgłębiając wpierw dokładnie i z uwagą wszelkie podręczniki, poradniki i instrukcje, potem organizując i przydzielając zadania, i metodycznie, krok po kroku, działając. Piszę to ze wzruszeniem, podziwem i żalem. I z nadzieją, że doczekamy wspólnie zmian na lepsze również na tym polu.
Tymczasem wciąż nie doczekałam się traktowania instrumentalistyki współczesnej jako osobnej specjalizacji.
Od czasu skończenia przeze mnie krakowskiej Akademii niewiele się w tej kwestii zmieniło, prócz zatrudnienia kilkorga wyspecjalizowanych i świetnych muzyków. Brakuje jednak świadomości, że taki kierunek studiów lub choć przedmiot by się przydał. Trudno mi to zrozumieć, tym bardziej że wciąż tak wielu skrzypków – z czym spotkałam się wielokrotnie – nie ma pojęcia o współczesnych technikach wykonawczych lub jest do nich nastawionych negatywnie. Tylko niewielki ich odsetek zna jakąkolwiek nowszą literaturę, a opór przed jej poznaniem jest wciąż niezwykle silny. Zamykając się na to, co nieznane i niezbadane, nie dając sobie przyzwolenia na konfrontację i osąd, na zachwyt i oburzenie, neguje się ogromną i wartościową część naszej kultury, umniejsza jej znaczenie i obecność. Wierzę jednak, że i tu, we współczesnej edukacji i świadomości wykonawczej, nastąpi zmiana.
 
 
 
 

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl