Różne dziwne słowa i skróty - FIRST PRESS
Do winylowego świata wkraczają coraz to młodsi melomani i audiofile, którzy nie zawsze mają wiedzę dotyczącą specyficznych informacji związanych z płytami winylowymi. Korzystanie z kompetencji uczestników grup facebookowych często sprowadza nas na manowce, a co gorzej – zadanie prostego i naiwnego pytania może narazić nas na niepotrzebne kpiny. Prawie nigdy w tych dyskusjach nie uczestniczę – szkoda zdrowia i nerwów. Oto krótki przewodniczek po kultowym First Press
To będzie może kilka, a może kilkanaście tekstów First press, dumnie i anglojęzycznie brzmiące określenie. Posiadanie tzw firsta nobilituje i pozwala być zaliczonym go grona prawdziwych miłośników winyli. Dawnej nazywało się to pierwsze tłoczenie. Nie wątpię, że ma to znaczenie – choć nie zawsze cena „firsta” ozwierciedla jego realną wartość. Wśród płyt, jakie mam w kolekcji są – a jakże pierwsze tłoczenia, ale nie oznacza to automatycznie najlepszej jakości. Wszystko bowiem zależy od nakładu tej płyty oraz – co równie ważne – częstotliwości zmiany matrycy. DECCA przy wielu płytach posługuje się określeniem „Copy control”. To ważne określenie, bo daje gwarancję, że po wytłoczeniu płyty podlegała ona kontroli, co określoną ilość egzemplarzy – najczęściej, co 500 sztuk – by sprawdzić jakość każdej płyty. Masowe wydania płyt – często związane z najpopularniejszymi wykonaniami i gatunkami muzyki – maiły nakłady rzędu 50 tys egzemplarzy. Nic w tym złego z punktu widzenia jakości, poza faktem, że nie wiemy, z jaką częstotliwością wymieniano matrycę. Powinno robić się to, co 500 płyt. A co, jeśli wydawca zamówił płyty i w zleceniu napisał – wymiana patrycy, co 2 tys egzemplarzy ? pierwsze z nich były dobre, ostatnie – fatalne. Tak zresztą było w przypadku polskich wydań. Brak dewiz powodował brak surowców na matryce, więc wydawano tyle płyt, ile klient zamówił. Szczególnie dotyczyło to popularnej muzyki rozrywkowej, więc dyskusja, czy fierst press Niemena gra dobrze, czy źle nie ma sensu, bo to zależy od tego, czy pozyskaliśmy płytę z początku, czy z końca produkcji.
Panuje też przekonanie, że kolejne wydania czy wydania licencyjne, mają mniejszą wartość. Z punktu widzenia kolekcjonera ma to znaczenie, z punktu widzenie melomana – wcale nie. Tutaj znów wszystko zależy z jakim materiałem wyjściowym wydawca miał do czynienia. Jeśli dostawał Taśmę Matkę – to z założenia wydanie było równe, albo nawet lepsze od pierwotnego. Niestety wydawcy pierwotni rzadko udostępniali taśmy matki i wysyłali pierwsze kopie – a to nawet pojedyncze kopiowanie nieco degradowało dźwięk. Ale i to nic – najgorsze płyty to te, które zgrywano z winyla na taśmę a potem na matrycę i płyty. To była częsta praktyka wytwórni funkcjonujących w ramach „bloku Państw Socjalistycznych. Wydawcy wysyłali na tygodniową delegację pracowników Działu Zakupów, wyposażali ich w dewizy a ich zadaniem było kupowanie popularnych płyt w sklepach. To z nich (po rozliczeniu delegacji) zgrywano zakupione płyty i tak pojawiały się płyty Led Zeppelin wydane przez Polskie Nagrania, radziecką Melodię, czy bułgarski Balkanton. Co ciekawe, tej modzie (moim zdaniem) oparł się czeski Supraphon oraz niemiecka (NRD) Eterna, która dostawała prawdziwe licencje od Deutsche Grammophon.
Proszę zatem, nie zawsze dajmy się ponieść emocją i płacić nieraz ogromne pieniądze za First Press – bywa, że kolejne tłoczenia są lepsze od tego pierwszego. Które i kiedy – na to pytanie nie ma odpowiedzi.